Wyjazdy na narty - Ginzling - dolina Zillertal - Tyrol
Tomek Morawski przez swoją kuzynkę organizował wyjazdy narciarskie do Ginzling w Tyrolu.
Wynajmował cześć domu myśliwskiego znanej arystokratycznej rodziny Degenfeld. Mieszkaliśmy w kilku pokojach, mieliśmy do dyspozycji kuchnię salon i korytarz, który wykorzystywaliśmy jako jadalnię.
Ekipa nasza liczyła zawsze 10-12 osób. Tyle było łózek i możliwości noclegowych.
Przygotowania zawsze odbywały się od listopada, a decyzja że jedziemy - na początku grudnia.
W niedziele wszystkie sklepy były zamknięte. Jeżeli dzień 8 grudnia wypadał w środku tygodnia, to był to w Austrii dzień świąteczny - Maryjny ( U mnie w domu było wiadomo, że imieniny ma Ciocia Popielka - Maryś Popiel i Ciocia Maryla - Maria z Nowina Konopków Krzysztofowa Bisping).
W tym dniu, tak jak w niedzielę, nie można było kupić świeżych bułeczek (kajzerek) na śniadanie.
Ja przeważnie jechałem sam (z Basią). Basia przygotowywała jedzenie na ten wyjazd do ostatniej chwili i zmęczona pakowała samochód, bo uważała, że ja to zrobię na pewno źle. Po wyjeździe, całą drogę spała i budziła się przeważnie przed domem w Ginzling. Po drodze kilkakrotnie zdarzyło się, że nasi przyjaciele, wyjeżdzający o różnych godzinach, dzwonili do nas w momencie gdy mijałem niemieckie miasto Rosenheim, co się stało później tradycją, że zawsze do siebie dzwoniliśmy z Rosenheim.
Bywaliśmy tam przeważnie 6 dni i każda para miała dyżur jednego dnia - organizowała śniadanie, a następnie obiado-kolację (Basia zawsze starała się zrobić coś z dziczyzny). Do tego zawsze mieliśmy miejscowe wino więc atmosfera była wspaniała.
Różne ciekawe powiedzenia zachowaliśmy z tych dyżurów. Np. Tomek zawsze przygotowywał nie tylko wspaniałe jedzenie, ale na deser piekł super ciasto. Dyżur miał z Jureczkiem i poprosił go o pokrajanie chleba. Odpowiedź była natychmiastowa „ja teraz nic nie mogę zrobić, bo zajmuje się winami!”. Inna historia, to podsłuchana rozmowa dwóch naszych kolegów, którzy nie przywieźli nic do jedzenia z Polski i z Anglii i zastanawiali się co mogą przygotować. Jeden do drugiego mówi - „kupimy kurczaki na grillu i się nażrą”. Zawsze było z tym dużo śmiechu. A w czasie gry w brydża jeden bardzo nobliwy kolega, grając z moją żoną, po stracie waleta powiedział „I walet poszedł się jebać”. Zaś podczas gry w scrabble nasze koleżanki użyły słów, których nigdy od nich nie słyszałem i strasznie to było dziwne, a zarazem zabawne. Ja lubiłem grać w garybaldkę z tym, że nigdy nie przegrywałem, ponieważ starałem się uważać i podchodziłem do gry bardzo rygorystycznie.
Po nartach, jeździliśmy też do sąsiednich miejscowości zobaczyć jak Austriacy żyją w górach. W niedziele chodziliśmy na msze święte i słuchałem właściwie tureckiego kazania nie znając języka niemieckiego.
No tak, ale my naprawdę jechaliśmy tam na narty, a nie na te wszystkie zabawy. o których piszę dotychczas. Na narty wyjeżdżaliśmy po śniadaniu i zwiedzaliśmy kolejno wszystkie stoki w okolicy. Przeważnie mieliśmy karnet na cały dzień, więc chcieliśmy go wykorzystać do spodu, przez co wracaliśmy do domu wieczorem.
W 2020 roku byliśmy z Basią ostatni raz. Basia po operacji kręgosłupa, bardzo dzielnie sobie radziła na nartach, ale jeździliśmy sami.
Bardzo miło wspominam te wyjazdy.
Wyjazd na narty - Ginzling - dolina Zillertal - Tyrol - grudzień 2020:
Wyjazd na narty - Ginzling - dolina Zillertal - Tyrol - 2011:
Wyjazd na narty - Ginzling - dolina Zillertal - Tyrol - 2010:
Wyjazd na narty - Ginzling - dolina Zillertal - Tyrol - 2006:

